Nowa Zimna Wojna – czy Rosja broni swoich interesów? MakroPrzegląd #1/4 Luty
Oficjalnie, Związek Radziecki rozpadł się w 1991. Mimo to historia nowoczesnej Rosji jest serią nieudanych prób pogodzenia zasad wolnego rynku z zakorzenioną w systemie tendencją do sprawowania władzy totalnej. Ponad trzy dekady takich prób znajdują swój finał pod ukraińską granicą, grożąc bezpieczeństwu całej Europy Wschodniej. Jak do tego doszło i czy Kreml, prowadząc agresywną politykę… broni swoich interesów?
Państwo pod butem oligarchów
Żeby zrozumieć narrację rosyjską w sporze z Ukrainą, należałoby najpierw pokrótce wyjaśnić dzieje Rosji po rozpadzie ZSRR. Jedną z głównych ról odgrywa tu oligarchia, która miała zacząć kształtować się jeszcze w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Wówczas, spółki państwowe zyskiwały coś na kształt mniejszych „spółek zależnych”, zakładanych przez kadry dyrektorskie. Te, będące pierwszym sygnałem prywatyzacji w Rosji, podmioty, miały pełnić funkcję dystrybutorów produktów wytwarzanych przez spółkę-matkę. W rzeczywistości, dobra schodzące z taśm zakładów często przekazywano im po cenach niższych, niż koszty produkcji, co następnie pozwalało właścicielom sprzedawać je z ogromnym zyskiem.
Gdy w Rosji pojawiła się prawdziwa prywatyzacja, przebiegała m.in. na zasadzie rozdawania obywatelom specjalnych kuponów, które następnie można było wymienić na akcje danej spółki. Świeżo upieczeni posiadacze tych kuponów, często przez nieświadomość tego, z czym mają do czynienia, odsprzedawali je po okazyjnych cenach. W istocie było to, dokonywane śmiesznym kosztem, przejmowanie państwowych przedsiębiorstw.
Kolejnym, radykalnym krokiem była tzw. prywatyzacja zastawna, czyli umowa między Jelcynem a oligarchią, zgodnie z którą banki do niej należące, miały udzielać Rosji pożyczek, biorąc „w zastaw”, państwowe aktywa.
Jako że termin spłaty obejmował jedynie rok, w istocie, Jelcyn „rozdał” firmy oligarchom. W ten sposób część swojego bogactwa zbudowali m.in. Michaił Chodorkowski czy Roman Abramowicz – właściciel londyńskiej Chelsea.
W rezultacie okres po rozpadzie ZSRR, Rosjanie wspominają jako czas skrajnej biedy, korupcji i słabości ówczesnej władzy, które przy okazji rozwinęły przestępczość zorganizowaną. Próby zerwania ze starym porządkiem doprowadziły jedynie do rozwarstwienia społecznego i oddania państwowego majątku w ręce nielicznych.
Wieczna Zimna Wojna w Rosji
Fotel po Jelcynie przejmuje Władimir Putin. Jednym z pierwszych sygnałów, które dały światu do zrozumienia, że Rosja pod rządami nowego prezydenta, nie ma zamiaru odejść do autorytarnego stylu sprawowania władzy, było zatonięcie atomowego okrętu podwodnego K-141 Kursk w 2000 roku. Wielka Brytania proponowała Rosjanom pomoc w próbie uratowania załogi, uwięzionej w okręcie, który uległ uszkodzeniu po wybuchu w luku torpedowym. Kreml, mimo nieudanych prób ratunkowych, odsłaniających zaniedbania systemowe, długo odrzucał pomoc z zewnątrz, kontynuując politykę sprzed rozpadu ZSRR. Gdy pomoc ta w końcu została zaakceptowana, było już za późno.
Putin, zapytany o tę tragedię słowami – „co się stało z Kurskiem?”, odpowie z uśmiechem – „po prostu zatonął”.
Sprawa Kurska to tylko jeden z dowodów na to, że z perspektywy obecnego prezydenta Rosji, Zimna Wojna nigdy się nie skończyła. Po chwilowej poprawie stosunków przy okazji zamachów z 11 września powróciła stara narracja, zgodnie z którą w naturze zachodu leży podkopywanie rosyjskiego autorytetu. Konsekwencją takiego stanu rzeczy miała być m.in. pomarańczowa rewolucja na Ukrainie, jako próba kształtowania wschodnioeuropejskiej rzeczywistości na zachodnią modłę.
Nie ulega wątpliwości, że Putin ma żal o przesuwanie strefy wpływów NATO na wschód, co w jego rozumieniu jest brakiem szacunku, lekceważeniem ze strony Stanów Zjednoczonych i wyrazem agresji.
„Powiedzieliśmy – ani cala na wschód. To była gwarancja NATO w 1990 roku. Więc co się stało? Oszukali nas. Widzieliśmy pięć fal ekspansji NATO”.
„Nielegalna” ekspansja NATO
Obecny, nieodpowiadający stronie rosyjskiej, stan rzeczy, może być jednak wynikiem niekompetencji rosyjskiej dyplomacji. To prawda, że zapewnienia co do tego, że NATO nie będzie poszerzać strefy wpływów, pojawiały się w wypowiedziach zachodnich polityków.
Autorem jednej z takich wypowiedzi był sekretarz stanu – James Baker, który 9 lutego 1990 roku, miał powiedzieć Gorbaczowowi, że w przypadku zgody na zjednoczenie Niemiec, nie będzie przesunięcia NATO za granicę NRD. Obietnica ta została powtórzona jeszcze przez kanclerza Helmuta Kohla i sekretarza generalnego sojuszu.
Rzecz w tym, że po pierwsze – tego typu gwarancję dostał Związek Radziecki, który rozpadł się dwa lata później. Po drugie – realnie podpisany dokument dotyczył terenu Niemiec, ponieważ, jakakolwiek myśl o przesuwaniu zachodniej strefy wpływów w głąb Europy była wówczas abstrakcyjna, ze względu na panujący układ sił. Mimo zapewnień Putina o „oszustwie”, Borys Jelcyn nie protestował też, kiedy w 1999 roku, do NATO wstępowały Polska i Czechy.
Plan przetrwania nowych sankcji
W 2014 roku, Putin daje wyraz braku akceptacji przesuwania granicy zachodnich wpływów na Ukrainę. Wybucha wojna w Donbasie. Państwa NATO, pakietem sankcji gospodarczych starają się przekonać Kreml do zmiany polityki względem Kijowa, w wyniku czego rosyjski sektor finansowy traci dostęp do międzynarodowych rynków. Ograniczenia były jednak na tyle łagodne, że nie wyłączono go z systemu SWIFT oraz nie zakazano zachodnim inwestorom skupu rosyjskich obligacji skarbowych.
Kolejne problemy Rosjanie napotkali w sierpniu 2014 roku. Gwałtowny spadek cen ropy naftowej doprowadził do osłabienia się rubla – do końca grudnia, wartość rosyjskiej waluty względem dolara spadła ponad 58% w porównaniu z rokiem poprzednim.
Dzisiaj, koszt obsługi długu Kremla oscyluje w okolicach 9.5%, co już wiąże się z wysokim ryzykiem. Osiem lat temu, w sytuacji kryzysowej związanej z państwową walutą, rosyjski bank centralny był zmuszony podnieść stopy procentowe aż do 17%, co wyłączyło możliwość pożyczek dla większości firm spoza sektora finansowego.
Następujący później kryzys gospodarczy dziś wykorzystywany jest w roli argumentu za tym, że Rosja w żadnym wypadku nie zdecyduje się na przekroczenie ukraińskich granic. Należy przecież brać pod uwagę potencjał zachodnich sankcji, który w przypadku inwazji może przekroczyć to, z czym Rosja musiała borykać się przy okazji aneksji Krymu. Kontekst, w którym Putin podejmuje decyzje dzisiaj, różni się jednak od sytuacji sprzed kilku lat.
Rosja znajduje się w pierwszej piątce państw o najniższym stosunku długu do Produktu Krajowego Brutto, a jej armia, względem roku 2014, została wyraźnie rozbudowana i zmodernizowana.
Zgromadzono także warte ponad 600 miliardów dolarów rezerwy walutowe, które maksymalnie ograniczają ekspozycję na walutę amerykańską. Rezerwy przeciętnego państwa w około 60% opierają się na dolarze – w przypadku Rosji jest to jedynie 16%. Obok złota, odpowiadającego za prawie 22%, kluczowe jest tu euro – 32%.
Taki ruch może być logiczny, ze względu na energetyczną zależność Europy od Rosji, która od 2014 roku wzrosła z 37 do nawet 47% .
Jeśli po nałożeniu sankcji pojawi się problem ograniczenia eksportu gazu do Europy, może zostać rozwiązany przez popyt pochodzący z Chin. Pekin nie tylko blisko współpracuje z Rosjanami, ale i stara się przejść z węgla na gospodarkę w większym stopniu zasilaną gazem naturalnym.
Moskwa od lat buduje zaplecze, które uchroni kraj przed skutkami sankcji z zachodu, co można odebrać jako szykowanie się do wojny.
Czy Rosja może dostać to, czego chce?
Obecną sytuację na Ukrainie niekiedy porównuje się do Kryzysu Kubańskiego z czasów Zimnej Wojny. Wówczas, nagromadzenie rosyjskich głowic w bezpośrednim sąsiedztwie Stanów Zjednoczonych, eskalowało napięcia do tego stopnia, iż okres ten uważany jest za punkt, w którym świat znajdował się najbliżej wojny nuklearnej. Obie sytuacje różni jednak jeden fakt – NATO jest sojuszem defensywnym i ewentualne ustawienie rakiet na Ukrainie, w świetle prawa mogłoby mieć charakter jedynie obronny.
Jeśli przyjrzymy się podstawom tez Kremla, Putin zdaje się traktować słowa, lub własną interpretację tych słów, niemal na równi z oficjalnymi dokumentami. Rosyjski syndrom oblężonej twierdzy każe uznać, że to, co jest gwarantowane prawnie dziś, nie musi podlegać tym samym gwarancjom jutro i jeśli Stany Zjednoczone „zdradziły” Rosję raz, zapewne zrobią to ponownie. Ponadto, według filozofii Putina, Rosja ma być mocarstwem, podczas gdy z NATO na wschodzie, neutralizującym jej potencjał militarny, staje się mocarstwem ze związanymi rękoma.
Właśnie dlatego Kreml żąda wycofania wojsk NATO z państw, które przystąpiły do paktu po 1997 roku i oczekuje gwarancji, że Ukraina nie przystąpi do niego nigdy. Pakt, na czele z USA, naturalnie nie ma zamiaru spełniać żądań, ponieważ oznaczałoby to zniweczenie wysiłków ostatnich kilkudziesięciu lat. Jedyną opcją wydaje się więc rozwiązanie siłowe.
Sojusz Moskwa-Pekin nie musi trwać wiecznie
Mimo iż inwazja na Ukrainę zrujnowałaby wizerunek Rosji na arenie międzynarodowej, Kreml może zakładać, iż ma w zanadrzu argument, któremu, we właściwym czasie, Amerykanie nie będą w stanie się oprzeć. Jest nim ewentualny sojusz, który byłby korzystny ze względu na rosnące zagrożenie ze strony Chin.
Pekin przeszedł długą drogę od „fabryki świata”, do mocarstwa, które powoli przekierowuje „brudną robotę” do Afryki, gdzie korzysta z niskich kosztów produkcji. Komuniści, walcząc o palmę pierwszeństwa na świecie, nie ukrywają planów zajęcia Tajwanu, który obecnie znajduje się pod wpływem amerykańskim. Niektórzy uważają przy tym, że sojusz Moskwa-Pekin nie przetrwa wiecznie. Kreml ma bowiem podejrzewać, że na dłuższą metę będzie w tej relacji skazany na rolę wasala, co stoi w sprzeczności z wizją Rosji, którą ma w głowie Władimir Putin.